Holandia, Podróże

Souvenir de . . . La Haye

Do Hagi dotarłem około dziewiątej rano. Miasto powitało mnie słoneczną pogodą i rześkim powietrzem. Krzyki mew nadlatujących z każdej strony natychmiast przypomniały mi, że odwiedzam miejscowość położoną nad morzem. Orzeźwiony delikatnym wiatrem, rozpocząłem spacer po nieznanych uliczkach i zakamarkach w pobliżu dworca kolejowego. Śródmieście dawało obraz miasta zadbanego, a przede wszystkim spokojnego – w wielu miejscach panowała niemal kompletna cisza, wręcz nieprzyzwoita dla centrum sporej aglomeracji. Czując wielką ochotę na kawę, szukałem odpowiedniej, a jednocześnie niedrogiej kawiarni, których w Hadze przecież nie brakuje. Po rzucie okiem na ceny w mijanych przeze mnie lokalach, bardzo szybko zdecydowałem się jednak na ice coffee z supermarketu. Zadowolony z oszczędzenia przynajmniej pięciu euro, udałem się nad jezioro Hofvijver, położone nieopodal najważniejszych zabytków w mieście. Krążące nade mną mewy i rybitwy nie pozwalały mi na moment zapomnieć, jak niewielki dystans dzieli mnie od Morza Północnego – żywa reklama holenderskiego wybrzeża!

Jezioro Hofvijver, w tle historyczne zabudowania Hagi (fot. Michał Szymański)

Gdy na dnie plastikowego kubeczka nie było już ani kropli kawy, udałem się do Królewskiej Galerii Malarstwa, znanej bliżej pod nazwą Mauritshuis (pol. Dom Maurycego). Pałac, w którym zlokalizowana jest wystawa, był niegdyś rezydencją hrabiego Maurycego Jana von Nassau-Siegen. Dziś natomiast w budynku podziwiać można dzieła spod pędzla wielkich, niderlandzkich mistrzów. Kilka obrazów wywarło na mnie szczególne wrażenie. Pierwszy z nich został zatytułowany Zejście Chrystusa do Otchłani. Malowidło Jana Brueghela Starszego i Hansa Rottenhammera przedstawiało biblijną scenę odkupienia piekielnych dusz. Barwy, doskonale oddające tematykę obrazu, przywołują na myśl raczej twórczość Beksińskiego, niż dzieło z końcówki XVI wieku.

W jednym z pomieszczeń zawisło kolejne zaskakujące dzieło. Fascynowało ono jednak z zupełnie innego powodu – swojego rozmiaru. Wymiary Młodego byka Paulusa Pottera to niemal dwa i pół metra wysokości oraz aż 340 centymetrów szerokości! Płótno, wielkości ściany jednego z muzealnych pomieszczeń, umożliwiło artyście przywiązanie wagi do szczegółów. Każdy drobny owad, źdźbło trawy czy liść zostały ukazane na obrazie z ogromną dokładnością. W muzeum znajdowało się jednak jeszcze jedno dzieło, które poruszyło mnie do tego stopnia, że nie miałem ochoty odrywać od niego wzroku. Była to martwa natura autorstwa Wiliama Claesza Hedy. Charakterystyczny widok pozostawionych na stole resztek luksusowego posiłku poznałem kilka lat wcześniej – na lekcjach języka polskiego w liceum. Nie sądziłem jednak, że ujrzenie obrazu na żywo będzie tak silnym przeżyciem. Czytając opis obrazu, zauważyłem także intrygującą grę słów – termin ‘martwa natura’ przetłumaczony został na jego angielski odpowiednik – still life. Sformułowanie to można by równie dobrze przetłumaczyć jako ‘stabilne życie’. Taka translacja byłaby doskonałym, sarkastycznym podsumowaniem przedmiotów na obrazie, poprzez które artysta ukazuje wpływ czasu i piętnuje marnotrawstwo.

William Claesz Heda – Martwa natura (1629), własność: Mauritshuis (fot. Michał Szymański)

Po niecałych dwóch godzinach spędzonych na podziwianiu wystawy, opuściłem Dom Maurycego. Moim kolejnym celem było Królewskie Konserwatorium Muzyczne, po którym zgodził się oprowadzić mnie mój znajomy, studiujący tam na co dzień. Siedziba uczelni znajduje się w nowoczesnej części Hagi, w otoczeniu futurystycznych wieżowców i wielu innych, interesujących przykładów współczesnej architektury. Sześciopiętrowy budynek Konserwatorium idealnie wpasowuje się w taki krajobraz. Kiedy weszliśmy do środka, zdziwiła mnie jedna rzecz – do wnętrza każdego z pomieszczeń mogłem swobodnie zajrzeć z korytarza, zarówno do studiów nagrań, jak i do sal ćwiczeniowych czy dydaktycznych. Umożliwiały to szyby, umieszczone najczęściej w drzwiach, rzadziej wmontowane w ściany. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z takim rozwiązaniem architektonicznym, być może zachęca ono studentów do częstszego dzielenia się efektami swojej pracy z innymi?

Historyczny fortepian w Królewskim Konserwatorium Muzycznym, w tle drzwi wejściowe z charakterystycznymi szybami (fot. Michał Szymański)

Wizyta na uczelni nie trwała długo. Była to dla mnie jednak dobra okazja do przyjrzenia się, jak wygląda jeden z największych uniwersytetów muzycznych w Holandii, a także do obejrzenia historycznych fortepianów. Co ciekawe, w Konserwatorium istnieje możliwość studiowania gry na tych instrumentach jako osobnego kierunku. Po wyjściu z siedziby instytucji udaliśmy się na plażę. Bardzo pomogły nam w tym linie tramwajowe, poprowadzone niemal do samego brzegu! Morze Północne wyglądało z dalszej odległości zupełnie jak Bałtyk, jednak gdy podeszliśmy bliżej, zauważyłem jedną, zasadniczą różnicę – przy brzegu leżały niezliczone ilości muszli. Były ich dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy, przy czym każda z nich była niepowtarzalna, prezentując inny kolor i kształt. 

Tramwaj typu GTL8 na linii 1, stojący na przystanku końcowym obok plaży (fot. Michał Szymański)

W trakcie nadmorskiego spaceru naszym oczom ukazało się niepozorne osiedle – każdy ze składających się na nie budynków utrzymany był w zupełnie innym stylu architektonicznym. Widać było, że nie były one budowane w tym samym czasie – widoczny na pierwszym planie Grand Hotel Amrâth okazał się mieć ponad dwustuletnią historię. Otaczające go blokowisko i stojący po drugiej stronie budynek mieszkalny musiały zostać dobudowane dużo później. Efekt? Architektoniczny misz-masz, przypominający raczej kadr z gry komputerowej niż realistyczne miejsce.

Zabudowania w pobliżu plaży w dzielnicy Scheveningen (fot. Michał Szymański)

Zbliżał się wieczór. Wróciliśmy do centrum miasta, aby spotkać się z grupą znajomych. Haga w godzinach bliższych zachodowi słońca różni się od tej, po której spacerowałem przed południem. Puste wówczas uliczki zaczęły tętnić życiem, a wszechobecna cisza zamieniła się w gwar. Był to jednak gwar odmienny od tego, który widziałem dwa miesiące wcześniej w Amsterdamie. W stolicy Holandii odnosiło się wrażenie, że wszystko zostało urządzone z myślą wyłącznie o turystach. Haga również wydawała się gościnnym i otwartym miejscem, jednak mogłem zobaczyć w niej życie codzienne mieszkańców miasta. Dzięki temu, Haga urzekła mnie jeszcze bardziej, pozostawiając w mojej głowie niezapomniane przeżycia…