Souvenir de . . . Bâle
Przy trójstyku granicy niemieckiej, francuskiej i szwajcarskiej znajduje się pewne wyjątkowe miejsce. Chociaż na co dzień przebywa w nim mnóstwo mieszkańców i turystów, panuje tam nieopisany spokój. W cieniu niewysokich, urokliwych kamienic, kryją się liczne źródełka, fontanny i drzewa, a gdy słońce chowa się za horyzont, złociste światła latarni oświetlają brzegi przepływającego tamtędy Renu. Właśnie taką scenerią powitała mnie Bazylea – trzecie co do wielkości miasto w Szwajcarii.

Wielu moich znajomych udało się na studia muzyczne właśnie do Bazylei – dlatego też uznałem wizytę w tym mieście za obowiązkowy punkt mojej podróży po Europie. Pierwszy pełny dzień mojego pobytu w Szwajcarii rozpocząłem od wizyty na pewnym nietypowym targowisku, które czynne jest tylko raz w tygodniu. W każdą sobotę na plac targowy schodzą się tam mieszkańcy miasta, aby pozbyć się rozmaitych przedmiotów – starych kaset, płyt winylowych, biżuterii, ubrań, obrazów i wielu innych, interesujących artefaktów. Pomysł na stworzenie takiego miejsca bardzo mi się spodobał – niewątpliwie stanowiło ono raj dla kolekcjonerów, a dla turystów bądź zwyczajnych mieszkańców – sposób na spędzenie czasu w nieco inny sposób niż zazwyczaj.

Kolejnym odwiedzonym przeze mnie miejscem było Muzeum Sztuki w Bazylei. Podobnie jak na targowisku, znajdowało się tam mnóstwo obrazów. Niestety, zakup malowidła za kilkanaście franków był możliwy jedynie na targu – w muzeum za tę cenę można było sobie co najwyżej popatrzeć na prezentowane dzieła sztuki. Trzeba jednak przyznać, że podziwianie z bliska twórczości Van Gogha, Picassa czy Mondriana samo w sobie jest bezcennym doświadczeniem. W każdej instytucji, którą zwiedzałem w poprzednich dniach mojej podróży, odnajdywałem coś, co szczególnie przykuwało moją uwagę. Tym razem, moim faworytem z muzealnej kolekcji okazała się twórczość Bernarda Buffeta – francuskiego artysty z ubiegłego stulecia. Większość jego obrazów wyróżniała się oryginalnym stylem, wyrazistymi konturami oraz ciekawą kolorystyką. Swoje miejsce na wystawie znalazły również dzieła Buffeta o tematyce marynistycznej. Te różniły się niemal zupełnie od opisanych wcześniej obrazów – definiowała je samotność i nieskończona pustka…
Późnym popołudniem opuściłem muzeum. Wraz ze znajomymi udaliśmy się do miejsca szczególnie atrakcyjnego dla muzyków – Biblioteki Very Oeri. Znajduje się tam całe mnóstwo partytur oraz książek o tematyce muzycznej. Słyszałem wcześniej o tym miejscu, jednak zawsze wyobrażałem je sobie jako zabytkowy, monumentalny gmach, z długimi i wysokimi regałami i unoszącym się w powietrzu zapachem starego papieru. Tymczasem okazało się, że siedziba instytucji mieści się w nowoczesnym budynku, zupełnie innym, niż sobie go wyobrażałem. Mimo to, warto było na własne oczy zobaczyć jedną ze słynniejszych bibliotek poświęconych muzyce.
Zbliżał się zachód słońca. Po dniu pełnym niezwykłych wrażeń udaliśmy się do klimatycznego baru, zlokalizowanego nad samym brzegiem Renu. Z wielką sympatią wspominam tamten wieczór – usłane pomarańczem niebo, płynące po rzece statki i chwile spędzone w cudownym towarzystwie. Wtedy jeszcze nie przypuszczałem, o ile więcej inspiracji i fantastycznych wspomnień dostarczy mi kolejny dzień…

Nazajutrz rano udaliśmy się na dworzec kolejowy, aby rozpocząć jednodniową wyprawę w Alpy. Naszym celem było Oeschinensee – jedno z piękniejszych górskich jezior w Szwajcarii. Na pokładzie pociągu powitał nas komunikat, nagrany po niemiecku, po francusku oraz po włosku. To właśnie na kolei najlepiej można było przekonać się, że Szwajcaria posiada aż trzy języki urzędowe. Na każdym dworcu i pociągu figurowały litery SBB CFF FFS – każdy z tych skrótów oznaczał nazwę przewoźnika w innym języku. Najbardziej jednak zaskoczyło mnie powiązanie owych skrótów z brzmieniem krótkich sygnałów dźwiękowych, odtwarzanych przed zapowiedziami pociągu. W zależności od języka, którym posługują się mieszkańcy danego regionu, wysokości dźwięków w sygnale ułożone są tak, jak litery zawarte w odpowiednim skrócie! W niemieckojęzycznej Bazylei, przed przyjazdem pociągu, można zatem usłyszeć dźwięki es – b – b. Na stacji w Genewie sygnał składałby się z nut c – f – f, natomiast na dworcach we włoskojęzycznej części kraju, wjazd składu na stację poprzedzony byłby dźwiękami f – f – es.
Podróż pociągiem pomiędzy górskimi szczytami była przeżyciem nie do opisania. Im większa odległość dzieliła nas od Bazylei, tym bardziej spektakularne widoki mogliśmy podziwiać z okna naszego wagonu. Alpejskie krajobrazy budziły w nas ogromną ekscytację. Z pewnością mogliby to potwierdzić pozostali pasażerowie pociągu, słyszący co jakiś czas głośne okrzyki zachwytu, dochodzące z naszej strony. Po niespełna dwóch godzinach jazdy znaleźliśmy się w małej, urokliwej miejscowości o nazwie Kandersteg. To właśnie tam zaczyna się szlak, prowadzący nad Oeschinensee. Po krótkim pobycie na dworcu rozpoczęliśmy wędrówkę. Wpatrując się w monumentalne wzniesienia, przypomniałem sobie o Symfonii Alpejskiej Richarda Straussa. Niemal natychmiast wyjąłem z kieszeni słuchawki i odtworzyłem utwór. Jego brzmienie, w połączeniu z alpejską przyrodą, kreuje unikalną atmosferę, którą ciężko byłoby odtworzyć gdziekolwiek indziej na świecie.

Piękno, które ujrzeliśmy po dotarciu na szczyt, trudno opisać słowami. Ośnieżone, skaliste szczyty odbijały się w turkusowej tafli wody, a nieopodal jeziora wznosiły się drewniane chaty, nad którymi powiewała flaga Szwajcarii. Z położonych obok sielskich pastwisk dochodziły dźwięki dzwonków, należących do pasącego się tam stada krów. Dokładnie taki sam dźwięk pojawia się w jednym z fragmentów Symfonii Alpejskiej Straussa!

Wszystko, co dobre, szybko się kończy – głosi znane przysłowie. Moim kolejnym celem podróży była Kopenhaga, oddalona od szwajcarskich Alp o ponad tysiąc kilometrów. Czekała mnie zatem długa, wyczerpująca droga. Po długich pożegnaniach z całym gronem znajomych, rozpocząłem samotną wędrówkę do dworca w Kandersteg, rzucając ostatnie spojrzenia w niezwykły alpejski krajobraz…