Souvenir de . . . Berlin
Był spokojny, czerwcowy poranek. Podekscytowany, ale i pełen niepewności stałem na peronie w oczekiwaniu na pociąg relacji Warszawa – Berlin. W mojej głowie roiło się od obaw – nic dziwnego, rozpoczynałem właśnie swoją pierwszą samodzielną podróż za granicę! Na długo wyczekiwane przeze mnie wojaże miało składać się 11 wyjątkowych dni, podczas których zamierzałem odwiedzić pięć krajów europejskich: Niemcy, Holandię, Belgię, Szwajcarię i Danię. Moim nadrzędnym celem było zaznajomienie się z dziedzictwem kulturowym odwiedzonych przeze mnie miejsc, dlatego też sporą część mojej podróży stanowiły muzyczne doznania. Stąd zrodził się pomysł, aby przywiezione z wycieczki wspomnienia opisać w serii artykułów.
Pociąg nadjechał. Gdy już rozsiadłem się wygodnie na moim miejscu, zacząłem spoglądać oczami wyobraźni na miejsca, które zamierzałem odwiedzić w stolicy Niemiec. W schowanej w plecaku teczce wiozłem bilet wstępu do Muzeum Pergamońskiego oraz bilet na wieczorny koncert w legendarnej Filharmonii Berlińskiej – dzień zapowiadał się niezwykle ekscytująco…
Z powodu remontu torowiska, trwającego wówczas w centrum Berlina, mój pociąg zakończył trasę nieco wcześniej – na dworcu wschodnim. Mogłoby się zdawać, że taka sytuacja pokrzyżuje moje plany, jednak stało się zupełnie odwrotnie. Nieopodal stacji, ochrzczonej przez Niemców nazwą Ostbahnhof, znajduje się niecodzienne i intrygujące miejsce – East Side Gallery. Jest to jedna z największych galerii dzieł sztuki na wolnym powietrzu, która przykuwa uwagę mnóstwa turystów. Obrazy, a właściwie murale, zostały wymalowane na pozostałościach Muru Berlińskiego, który w czasach komunizmu oddzielał Berlin Wschodni od Zachodniego. Ku mojemu rozczarowaniu, konstrukcja muru, zamiast zostać wyeksponowana, coraz bardziej ginie dziś w gąszczu wypiętrzającej się w pobliżu zabudowy mieszkaniowej. Nie był to jednak powód, aby zrezygnować ze spaceru wzdłuż popularnej atrakcji. Wśród dzieł, które najczęściej podejmowały tematykę pokoju czy tolerancji, najbardziej moją uwagę zwróciło malowidło pt. Zjednoczeni ludzie nigdy nie zostaną pokonani, autorstwa Portugalczyka Kima Prisu. Na dłuższą chwilę zatrzymałem się również przy ikonicznej grafice Dawn of Peace, którą stworzył Salvatore de Fazin.
Wnętrze budynku urządzone zostało z niezwykłą starannością. Wejścia do niektórych pomieszczeń strzegły ogromne posągi przedstawiające zwierzęta, a wszechobecne efekty dźwiękowe potęgowały tajemniczy, mistyczny klimat wnętrza. W pewnym momencie mój wzrok utkwił na ponad trzymetrowej, oświetlonej na czerwono steli. Widniejący na niej mężczyzna okazał się być Asarhaddonem – starożytnym królem Asyrii. Władca ukazany jest jako zwycięzca. Trzyma w ręku końce powrozów, przywiązanych do pierścieni, którymi przekłute są wargi klęczących u stóp mężczyzny dwóch innych wodzów. Oprócz tej wymownej sceny, na kamieniu wyryto również słowa klątwy. Przepowiadały one pozostawienie związanego u stóp wroga tego, który odważy się zabrać pomnik z miejsca, w którym zdecydował się go umieścić Asarhaddon. Stelę odnaleźli ok. 1900 roku przedstawiciele Niemieckiego Towarzystwa Orientalnego. Zważywszy na to, że zaraz po odkryciu przywieziono pomnik do Berlina, kto wie, czy przepowiednia nie spełniła się 45 lat później?
Było jeszcze dość wcześnie, gdy opuściłem gmach Muzeum Pergamońskiego. Korzystając z wolnego czasu, wybrałem się do wschodniej części miasta, jak przystało na miłośnika architektury socrealistycznej. Tramwaj linii M6 zawiózł mnie na osiedle o nazwie Marzahn, którego widok przekroczył moje najśmielsze oczekiwania. Blokowisko śmiało mógłbym nazwać świadectwem prawdziwego geniuszu architektonicznego – masywne, szesnastopiętrowe bloki wybudowano wzdłuż szerokiej promenady. Roi się przy niej od drzew, sklepów, placów zabaw, a także placówek kulturalnych jak galerie sztuki czy biblioteka. Pośrodku alei znajduje się plac, nad którym góruje kolorowa mozaika, otoczona bukietami równie barwnych kwiatów. Osiedle, otoczone dodatkowo gęstą siecią transportu publicznego, wydaje się stanowić wprost idealne miejsce do życia oraz interesującą propozycję dla odwiedzających Berlin turystów.
Zbliżała się godzina dwudziesta. Pociągiem S-Bahn udałem się z powrotem do Centrum. Towarzyszyło mi poczucie ekscytacji – lada moment miałem zobaczyć na żywo Filharmonię Berlińską. Wieczór miał być tym bardziej wyjątkowy, ponieważ na scenie miałem ujrzeć skrzypaczkę Anne-Sophie Mutter, wraz z jej stypendystami. Program koncertu skonstruowano w sposób bardzo różnorodny: na samym jego początku figurował Koncert na troje skrzypiec F-Dur Antonio Vivaldiego, zwiewny i pełen ekspresji. Kolejna pozycja również pochodziła z epoki baroku, jednak reprezentowała zupełnie inny styl – był nią Koncert skrzypcowy a-moll Johanna Sebastiana Bacha. Pierwszą połowę wydarzenia miał zamknąć Nonet autorstwa André Previna, byłego małżonka solistki. Utwór z 2014 roku, zaskakujący różnorodnością motywów i współbrzmień, został skomponowany z myślą o Mutter’s Virtuosi – grupie wspomnianych już stypendystów Anne-Sophie Mutter.
W drugiej części występu przewidziano dwa kontrastujące ze sobą kompozycje. Pierwszą z nich miał być III Koncert Brandenburski J.S.Bacha – dobrze znany nie tylko muzykom. Drugie dzieło nie zdobyło sobie jednak tak dużej popularności na przestrzeni lat. Koncert nr 2 na skrzypce i orkiestrę został napisany przez tajemniczego jegomościa o dwóch nazwiskach – Josepha Bologne bądź też Chevaliera de Saint-Georges. Nie kryłem zdziwienia, gdy znalazłem w Internecie informacje na temat nieznanego mi wcześniej twórcy, który okazał się pierwszym w historii muzyki czarnoskórym dyrygentem najważniejszych francuskich orkiestr. Choć jego dzieło nie wyróżnia się zbytnio na tle innych koncertów z epoki klasycyzmu, odnoszę wrazenie, że egzotyczne korzenie kompozytora próbują nieśmiało i subtelnie zaistnieć w gąszczu brzmień utrwalonych w tamtych czasach.
Wieczór był niezwykły. Zarówno Anne-Sophie Mutter, jak i wszyscy obecni na scenie muzycy zaprezentowali umiejętność kolaboracji na scenie na najwyższym poziomie. W Koncercie Vivaldiego urzekali energią i optymizmem, natomiast w Nonecie Previna inspirowali poszukiwaniem barw i kolorytów brzmieniowych. Artyści zostali nagrodzeni przez publikę tak gromkimi brawami, że na bis wykonane zostały aż cztery utwory! Muzycy zdecydowali się na zaprezentowanie trzeciej części Lata i pierwszej części Zimy z Czterech Pór Roku wspomnianego już Vivaldiego, a także dwóch kompozycji filmowych Johna Williamsa. Budynek Filharmonii opuściłem z poczuciem ogromnej satysfakcji i radości z faktu, że mogłem uczestniczyć w tak doniosłym wydarzeniu. Z uśmiechem na twarzy udałem się na dworzec kolejowy, podziwiając po drodze rozświetlone zabytki Berlina. Półtorej godziny później wsiadłem do pociągu, który podążał w kierunku mojej następnej destynacji…