Souvenir de . . . Bruxelles
Pewnego razu, podczas prowadzonego przeze mnie koncertu, wykonano pierwszą część Kwintetu Fortepianowego g-moll Juliusza Zarębskiego. Brzmienie utworu bardzo mnie poruszyło, więc postanowiłem dowiedzieć się czegoś więcej o jego autorze. Podczas przeglądania internetowych zasobów, natrafiłem na historię fortepianu braci Mangeot – innowacyjnego wynalazku z końcówki XIX wieku. Posiadał on dwie klawiatury, co mogło ułatwić pianistom różne aspekty techniczne gry na instrumencie. Prezentacji podwójnego fortepianu na Wystawie Światowej w Paryżu podjął się Juliusz Zarębski, pochłonięty nową konstrukcją. Mimo ogromnych starań, wykonanych przez kompozytora w celu rozpowszechnienia podwójnego fortepianu, instrument odszedł w zapomnienie.
Byłem niezwykle zafascynowany tą historią. Tym bardziej się ucieszyłem, gdy dowiedziałem się, że fortepian braci Mangeot wciąż można zobaczyć w Muzeum Instrumentów Muzycznych w Brukseli. Odwiedzenie tego miejsca i ujrzenie wynalazku na własne oczy uznałem więc za nieodzowny element mojej podróży po Europie.
Muzeum Instrumentów Muzycznych mieści się w ścisłym centrum stolicy Belgii, nieopodal Pałacu Królewskiego, głównego miejskiego parku oraz Katedry pw. św. Michała i św. Guduli. Spacer z dworca do muzeum był więc dla mnie nie lada okazją, by obejrzeć jedne z najciekawszych miejsc, jakie oferuje Bruksela. W szczególny sposób urzekło mnie wnętrze Katedry – monumentalne kolumny, gigantyczne, barwne witraże i misternie wykonane figury świętych… wszystko to kreowało atmosferę zadumy, milczenia… Podziwiając z uwagą detale świątyni, dostrzegłem niezwykle wymowną, a zarazem przykrą scenę – w jednej z kaplic odbywało się nabożeństwo, na które nikt nie przyszedł. Stojący przy ołtarzu kapłan patrzył na puste ławki i krzesła, a przecież odprawiał mszę w najważniejszym kościele w Brukseli! Najważniejsza funkcja katedry została jak gdyby zepchnięta do opustoszałej bocznej nawy…
Około jedenastej dotarłem do Muzeum. Budynek wydawał się z zewnątrz bardzo mały – aż trudno było uwierzyć, że w środku znajduje się kolekcja ponad ośmiu tysięcy instrumentów. Wnętrze zostało jednak bardzo rozważnie zaplanowane, a każde piętro dedykowano innej grupie eksponatów. Przed wejściem do pomieszczeń wystawowych otrzymałem specjalne urządzenie, na którym znajdowały się nagrania z brzmieniem poszczególnych instrumentów. Właśnie to rozwiązanie sprawiło, że odwiedzenie Muzeum było dla mnie wyjątkowym doświadczeniem – nie miałem wcześniej styczności z wieloma instrumentami z wystawy. Możliwość usłyszenia ich brzmienia rozbudziła moją wyobraźnię i pozwoliła dużo lepiej zapamiętać moją wizytę w tamtym miejscu. W pierwszej sali królowały instrumenty ludowe. Piszczałki, harmonie, bałałajki, bandury, a nawet gliniane gwizdki – wszystko to można było zobaczyć za muzealnymi witrynami. Nie do końca podobał mi się jednak sposób opisu eksponatów – niemal każdy z nich został podpisany enigmatyczną notatką dotyczącą okresu, w jakim dany eksponat został wykonany. Opisy, takie jak np. przed XIX wiekiem, pojawiały się nawet wówczas, gdy instrument swoim wyglądem wyraźnie przypominał czasy średniowieczne lub antyczne.
Kolejne piętro dedykowano muzyce dawnej. Przodkowie współczesnych instrumentów, których istnienie stanowiło wcześniej dla mnie jedynie wiedzę teoretyczną, na żywo budziły wielki podziw. Na sali znajdowały się też jednak takie wynalazki, o których nigdy nie słyszałem. W jednej z witryn wystawione zostało pudło na kształt klawesynu, pod którego strunami widoczne były cztery koła, obracające się dzięki specjalnemu mechanizmowi. Okazało się, że taka konstrukcja pełniła funkcję smyczka o nieskończonej długości. Dzięki temu, brzmienie instrumentu było zbliżone do altówki czy wiolonczeli.
W innym miejscu sali stał fortepian w kształcie prostokąta. Jeden z jego pięciu pedałów, nazywany też pedałem tureckim, wprawiał w ruch ukryty w pudle tamburyn. Umożliwiało to zrealizowanie efektu perkusyjnego, którego brzmienie świetnie sprawdzało się w utworach inspirowanych tureckim folklorem. Kiedy z zaciekawieniem oglądałem instrument, audioprzewodnik odtworzył Marsz Turecki z op. 76 Ludwiga van Beethovena, wykonany na fortepianie z dodatkowym, piątym pedałem. Utwór zagrany w ten sposób nabiera zupełnie innego, nareszcie właściwego charakteru! Podejrzewam, że na fortepianie z takim ulepszeniem, doskonale zabrzmiałby również popularny Marsz Turecki Mozarta.
Ostatnia kondygnacja, którą odwiedziłem, była poświęcona muzyce elektronicznej, a także fortepianom. Domyśliłem się, że gdzieś za ścianą czeka na mnie wynalazek braci Mangeot, który tak bardzo chciałem zobaczyć. Z cierpliwością udałem się jednak na wystawę elektronicznych eksponatów z ubiegłego stulecia, zgodnie z kierunkiem zwiedzania. W pewnym momencie, jak na złość, mój audioprzewodnik odmówił posłuszeństwa. Aby nie tracić zbyt dużo czasu, udałem się do poprzedniej sali, aby znaleźć lepszy zasięg. Szybkim krokiem krążyłem po całym piętrze, z nadzieją, że urządzenie przestanie się zacinać. W pewnym momencie stanąłem jak wryty. Przede mną, w rogu pomieszczenia, stał fortepian braci Mangeot. Światło muzealnych lamp padało na klawisze obu klawiatur, których półtora wieku wcześniej dotykał Juliusz Zarębski. Z ekscytacją wpatrywałem się w instrument. W pewnym momencie postanowiłem sprawdzić, czy dźwięki na wyższej klawiaturze rzeczywiście ułożone są odwrotnie w stosunku do niższej. Upewniłem się, że w sali nie ma nikogo poza mną. Wyciągnąłem dłoń i delikatnie dotknąłem klawiszy, a następnie szybko oddaliłem się od instrumentu, z poczuciem ogromnej satysfakcji i zadowolenia.
Wizyta w Muzeum była wspaniała. Dowiedziałem się wielu interesujących faktów, poznałem ciekawe instrumenty, a na sam koniec wizyty mogłem spełnić jedno ze swoich marzeń. Z uśmiechem na twarzy udałem się w stronę Dworca Północnego w Brukseli. Przed długą, kilkugodzinną podróżą do Szwajcarii, przysiadłem na ławce w przepięknym parku nieopodal dworca. Rozkoszując się pięknym słońcem i pyszną kawą, spędziłem tam moje ostatnie chwile w stolicy Belgii…