Dona eis requiem…
Początek listopada, a więc czas Wszystkich Świętych i Dnia Zadusznego, jest w naszej kulturze nierozerwalnie związany z nawiedzaniem grobów, modlitwami za zmarłych i sprawowaniem za nich Mszy. Te ostatnie aż do lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku i reform liturgicznych miały swój charakterystyczny, nieco inny od pozostałych i bardzo stary porządek. Należało i należy do niego (bo przecież wciąż istnieją miejsca, gdzie liturgia w starym rycie jest sprawowana) brak niektórych modlitw i gestów, pokutne postawy, czarne szaty, sekwencja Dies irae, mniejsza ilość okadzeń i surowość oraz prostota ceremonii. Msza taka, która 2 listopada i w następnym tygodniu, była szczególnie powszechnie celebrowana, nosi od pierwszych słów antyfony na wejście nazwę Mszy Requiem. Surowe i głębokie teksty tej liturgii na przestrzeni wieków inspirowały wielu kompozytorów, którzy pisali do jej tekstów własną muzykę. Wśród licznych kompozycji znalazły się te bardziej ,,liturgiczne” jak choćby renesansowe polifoniczne Requiem Johannesa Ockeghema, jak i te o charakterze bardziej oratoryjnym i koncertowym jak monumentalne dzieło Verdiego czy najsłynniejsze Requiem Mozarta. Wśród licznych kompozycji wiele jest jednak dzieł mniej znanych, a niewątpliwie wartych wysłuchania z których dwa (skrajnie odmienne, ale bardzo mocno czerpiące z tradycji) chciałbym dziś krótko omówić.
Pierwszym istniejącym i znanym Requiem nie jest żadna z wykonywanych częściej lub rzadziej kompozycji. Jak to często bywa w wypadku form wywodzących się z muzyki kościelnej źródłem i początkiem jest własny i pierwszy śpiew kościelny, a więc chorał gregoriański. Wśród wybranych przeze mnie dzieł oba nie zrywają muzycznie z tym źródłem, choć zupełnie inaczej do niego się odnoszą.
Requiem na pięciogłosowy zespół wokalny, dwoje skrzypiec i trąbki Damiana Stachowicza to kompozycja równie ciekawa, co nieznana szerszym rzeszom melomanów. Polski kompozytor epoki baroku pozostawia we fragmentach oryginalne chorałowe melodie, przeplatając te fragmenty ze swoimi opracowaniami polifonicznymi, a także fragmentami instrumentalnymi – wykorzystując zwłaszcza trąbki. Jego dzieło pozwala przenieść się nam do dawnej Rzeczpospolitej, w której charakterystycznym elementem sarmackiej kultury były niezwykle wystawne ceremonie pogrzebowe. Budowano wystawne katafalki zwane castrum doloris, malowano charakterystyczne najczęściej sześciokątne portrety trumienne i odprawiano wielogodzinne nabożeństwa.
Pompa funebris, jak nazywano wystawny sposób grzebania zmarłych, była tak głęboko zakorzeniona w ówczesnej kulturze szlacheckiej, że zdarzało się nawet bagatelizowanie woli zmarłego, który prosił o pochówek skromniejszy lub też urządzanie dwóch pogrzebów – jednego skromnego ,,właściwego” i drugiego zwyczajowego, symbolicznego i wystawnego. Partytura największego zachowanego utworu Stachowicza znana jest jedynie z przechowywanego w Bibliotece Narodowej mikrofilmu, na którym zapisano kopie rękopisu o spornym pochodzeniu. Wiemy, że utwór datowany jest na 1693 rok. W ostatnich latach nakładem wytwórni DUX ukazał się album zawierający Requiem Stachowicza wykonane pod dyrekcją śp. Roberta Pożarskiego – wielkiego mistrza dawnej muzyki kościelnej. Oprócz Requiem znajdziemy kilka innych staropolskich śpiewów żałobnych, w tym obecne w niektórych kompozycjach do tekstów mszy żałobnej responsorium Libera me, śpiewane podczas egzekwii nad katafalkiem z trumną (co ciekawe i dla wielu dziś pewnie zaskakujące powszechną praktyką było dawniej także odprawianie absolucji nad pustą, symboliczną trumną) w pięknym, dawnym polskim opracowaniu wielogłosowym zachowanym w Libra kielcense i obecnym do ubiegłego wieku w polskich kancjonałach kościelnych.
Teraz przenieśmy się w czasie do XX wieku, a w przestrzeni na zachód – do Francji, gdzie żył i tworzył paryski organista i kompozytor Maurice Duruflé. Jego Requiem op. 9 powstające w latach wojennej zawieruchy jest kompozycją symfoniczno-chóralną, którą można uznać za pewną próbę kompromisu między dziedzictwem gregoriańskim, a współczesnymi zdobyczami muzycznymi. Duruflé, co nietypowe dla powstających w epokach pobarokowych utworów, nie tworzy w zasadzie własnej melodii Requiem, a raczej obudowuje gregoriańską melodię swoimi niezwykle ciekawymi, malarskimi wręcz pomysłami harmonicznymi. Tworzy więc Duruflé coś na kształt tła, nowej dźwiękowej tkanki, pewnego rodzaju jasnych plam i słupów światła, na których tle wybrzmiewa następnie stara gregoriańska melodia. Niektórzy zarzucali mu z tego powodu, że jego dzieło, to nie tyle własna kompozycja, co raczej aranżacja, jednak różnica między brzmieniem chorałowej monodii, a dwudziestowiecznej harmonii jest na tyle szeroka, że zarzuty te wydają się raczej nieadekwatne. Niewątpliwie jednak jest to ciekawa muzyczna reinterpretacja tradycji, a wręcz jej najgłębszych źródeł. Kojący nastrój Requiem z pewnością skłania do medytacji nad śmiercią i sprawami ostatecznymi. To ostatnie zdanie można zresztą z pewnością odnieść do obu kompozycji, jak i do jeszcze większej liczby utworów…