Chopin pośród bomb. Ostatni wrześniowy koncert Władysława Szpilmana.
Wojna wydaje się być czasem złym dla muzyki i innych sztuk. Podczas gdy obrazy i inne materialne dzieła są niszczone i grabione, dźwięki muzyki zostają zastąpione złowrogim rytmem serii z karabinów maszynowych, a melodią codzienności staje się kanonada huków, świstów i wystrzałów. I choć niewiele pozostaje wówczas z przysłowia mówiącego, że muzyka łagodzi obyczaje, to jednak także, a może i zwłaszcza w czasie wojennej zawieruchy może ona spełniać istotną dla ludzi rolę, nawet jeśli ta rola nie ma bezpośredniego wpływu na bieg dziejów…
Kiedy we wrześniu 1939 roku na Polskę spadały bomby, a wojska niemieckie, a potem także Armia Czerwona wdarły się na terytorium II Rzeczypospolitej i rozpętały największe piekło w historii ludzkości, młody wciąż jeszcze, niespełna trzydziestoletni Władysław Szpilman nie mógł wiedzieć co czeka go w najbliższych latach. Nie był świadomy, że wraz z rodziną trafi do Warszawskiego getta, że zostanie wyprowadzony z Umschlagplatz, a cała jego rodzina zginie w Treblince, wreszcie że przyjdzie mu ukrywać się i że uratuje go kapitan Wehrmachtu, któremu zagra chopinowski Nokturn cis-moll. (Wbrew pięknej i wymownej scenie z Pianisty, nie zagrał on bowiem Ballady g-moll – byłoby to raczej niemożliwe po paru latach bez dotykania instrumentu.) U progu wojny był więc Szpilman wybitnym pianistą, którego kariera rozkwitała, a jego popularność wiązała się między innymi z Polskim Radiem, którego etatowym artystą był od 1935 roku. I to właśnie na tym stanowisku zastał go 1 września i na nim zapisał się na kartach historii wojny obronnej 1939 roku.
23 września 1939 roku los kampanii wrześniowej był właściwie przesądzony. Kilka dni temu ze wschodu nadeszły wieści o sowieckim nożu w plecy, Warszawa zaś była praktycznie całkowicie otoczona przez szykujące się do szturmu oddziały niemieckie. Niezależnie od strategicznej sytuacji polskich wojsk wciąż działało jednak radio, które odgrywało wówczas ważną rolę, jaką było podnoszenie rodaków na duchu. Wspomniany dzień 23 IX był jednak ostatnim dniem, w którym warszawska rozgłośnia mogła nadawać swój program. Tego właśnie dnia, oprócz przemówienia prezydenta stolicy Stefana Starzyńskiego słuchacze mogli usłyszeć ostatni radiowy koncert na żywo w dziejach II RP.
Do radiowej siedziby przy ulicy Zielnej 25 przybył Władysław Szpilman, który tak po latach wspominał ów dzień:
Artyleria bardzo mocno ostrzeliwała, wydawało mi się, że specjalnie, gmach radia. Byłem troszeczkę wystraszony. Olgierd Straszyński, który ustawiał mikrofony w studiu, chciał postawić fortepian bliżej okna, ja go prosiłem, żeby dalej. Mówił: ,,to nie ma żadnego znaczenia panie Władysławie. Jak pan wierzy to niech się pan pomodli, bo jak rąbnie szrapnel, to i tak nic po nas nie zostanie”. I zagrałem Chopina, pół godziny.
W innym miejscu pianista wspomina, że podczas tego ostatniego wrześniowego koncertu niemal nie słyszał dźwięków instrumentu. Występ Szpilmana został zresztą przerwany – brak prądu, spowodowany bombardowaniem, elektrowni na Powiślu sprawił, że Polskie Radio ostatecznie zamilkło, kończąc swe nadawanie właśnie dźwiękami Chopina… Ten niezwykły koncert mimo tragicznych wydarzeń doczekał się jednak swojej powtórki – po wojnie działalność Radia rozpoczęto recitalem, w ramach którego Władysław Szpilman wykonał przerwany bombami program…